Przejdź do głównej treści

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

 
 

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Surinam, uciszanie i kolonialne przeszłości - Natascha Adama w rozmowie z Filipem Rybą

Surinam, uciszanie i kolonialne przeszłości - Natascha Adama w rozmowie z Filipem Rybą

"Profesorowie, studenci, przedstawiciele organizacji społecznych – wszyscy wyszli na ulice. To były naprawdę ogromne protesty".

Filip Ryba: Na początek chciałbym Cię poprosić o krótkie wprowadzenie. Czy mogłabyś opisać aktualną i minioną sytuację społeczności akademickiej w Surinamie?

Natascha Adama: W porządku. Co się tyczy przeszłości, w 1966 roku został założony Universiteit van Suriname, czyli Uniwersytet Surinamski. Było to zwieńczenie długich rozmów, ponieważ wcześniej istniała tylko Szkoła Medyczna i Szkoła Prawna. Podjęto decyzję o połączeniu obu tych instytucji i stworzeniu Wydziału Socjologii oraz Wydziału Technologicznego, a właściwie Katedry Studiów Technicznych, Surinamskiego Instytutu Technologicznego. Od początku można było jednak dostrzec trzy problemy. Pierwszym z nich był polityczny charakter zarówno samych stanowisk uniwersyteckich, jak i osób na nie mianowanych. Już na wstępie uniwersytet był więc silnie upolityczniony. Po drugie wszystkie mianowania, do których dochodziło w ramach akademii, były związane z przynależnością partyjną, a w konsekwencji z tożsamością etniczną, która dzieliła społeczeństwo na Kreoli, jak są nazywani Afroamerykanie i Hindustanów (org. Hindustani), jak bywają określani surinamscy Indianie. Pomiędzy tymi dwiema największymi grupami zawsze panowała względna równowaga, ale ponieważ etniczność przenikała wszystkie aspekty życia intelektualnego, nie było już miejsca na badania i rozwój. Od samego początku, od 1966 roku, brakowało przestrzeni do dyskusji. Trzecim aspektem, na który warto zwrócić uwagę, jest ustanowienie uniwersytetu jednostką dydaktyczną, w opozycji do instytucji badawczej. W konsekwencji nie zapewniano środków na badania i stypendia dla naukowców. Stworzono jedynie przestrzeń do szkolenia nowych intelektualistów. 

Istniała jeszcze inna kwestia, którą warto podkreślić: ten kraj nie miał tradycji uczenia i wytwarzania wiedzy, co od początku stanowiło problem. To było naprawdę problematyczne. W ramach mojej pracy badawczej, między rokiem 2004 a 2006, rozmawiałam z kilkoma osobami, które pracowały na tym dawnym uniwersytecie. Jedną z nich była rector magnificus, która powiedziała, że małżeństwo z ważnym politykiem spowodowało, iż nie mogła pisać o kluczowych sprawach związanych z sytuacją w kraju. Od niej też usłyszałam: „Ale ty, ty musisz to zrobić. Nie ma cię tam. Ty musisz to zrobić”. 

Tak więc od 1966 do 1980 uniwersytet działał na społecznym marginesie, a jego autonomia była nieustannie kwestionowana. Chcę podkreślić jedną rzecz – w 1979 roku było w kraju sporo problemów politycznych, w szczególności związanych z surinamską armią. Biorąc to pod uwagę pięcioro profesorów, z nadania parlamentu, podjęło się zadania przestudiowania sprawy i określenia, co rzeczywiście dzieje się w szeregach armii. Udało im się, a uzyskane wyniki pokazywały jasno, że problemy w wojsku były konsekwencją politycznej nieustępliwości. Były to zarzuty obciążające rząd, który wykorzystywał armię jako narzędzie polityczne. W rekomendacjach stwierdzono, że potrzebne są zmiany, że konieczna jest reorganizacja armii, ponieważ ta ostatnia w aktualnym kształcie uderza w samą instytucję demokracji. Armia stawała się bowiem czymś w rodzaju konia trojańskiego i nie było wiadomo, jaki rodzaj przemocy może zostać użyty wobec społeczeństwa Surinamu. Po lekturze raportu premier stwierdził, że nie zaakceptuje żadnego z przedstawionych w nim wniosków, a wtedy sam dokument przepadł. Skąd ja wiem to wszystko? Ktoś opublikował raport, a tym kimś była jedna z osób, które w 1980 roku zorganizowały zamach stanu. W związku z płynącymi ze strony uniwersytetu ostrzeżeniami dotyczącymi nieprawidłowości w funkcjonowaniu armii, antydemokratyczne ugrupowania w strukturach wojskowych musiały zachować szczególną ostrożność w związku z zagrożeniem buntem. 

W 1980 roku, a dokładniej 25 lutego 1980 roku, doszło do przewrotu wojskowego. Używam tego określenia, ponieważ ja jako badaczka nie odnalazłam żadnych przesłanek, które potwierdzałyby tezę, że był to konflikt ideologiczny. Konflikt w armii wyniknął z przyczyn finansowych, a także z kwestii związanych z awansami i planami emerytalnymi. Nie bazował on na sporze ideologicznym ani na krytyce działań rządu. Owszem, rząd działał źle, ale na dzień 25 marca 1980 roku były już przecież rozpisane wybory. Kiedy w lutym 1980 doszło do wspomnianego zamachu – a jest to ważne także z perspektywy namysłu nad sytuacją uniwersytetu – przywódcy przewrotu nie wiedzieli, jaki kierunek powinni obrać w odniesieniu do orientacji ideologicznych: czy powinni podążać za lewicą, czy zdecydować się na politykę prawicową. Wtedy pojawili się lewicowi, nacjonalistyczni intelektualiści. Używam terminu intelektualiści, ponieważ kształcili się na uczelniach niderlandzkich: na Uniwersytecie w Wageningen, w Leiden, a niektórzy także w Utrechcie. Oni byli wówczas w trakcie projektowania transformacji surinamskiego społeczeństwa biorąc za wzór Kubę i kubański socjalizm. Wystąpili do armii z propozycją współpracy, licząc na wybuch rewolucji. Zaczęli wówczas przekształcać Uniwersytet Surinamski z instytucji dydaktycznej w coś, co nazywali Uniwersytetem Rozwoju (org. Development University). Chcieli przeformułować program nauczania osadzając go w całości na marksizmie. Zapoczątkowało to spór, który po raz pierwszy aktywnie zaangażowała uczelnię w debatę publiczną. Społeczeństwo powiedziało nie; powiedziało: „Słuchajcie, to nie jest problem, że chcecie bardziej otwartego i zaangażowanego uniwersytetu. Tak, musicie przeformułować program nauczania, ale nie możecie oprzeć całego systemu na marksizmie”. Dla przykładu Kuba posiada dobrze funkcjonujący system akademicki, ponieważ w szkołach medycznych i na wszystkich rodzajach katedr technicznych nie ma marksizmu. Oni używają tam amerykańskich książek. To samo można powiedzieć na temat Rosji, na tamtejszych uniwersytetach przez pierwsze dwa lata masz historię komunizmu, partii komunistycznej i tak dalej, ale później studiujesz już tylko kwestie techniczne albo medyczne i robisz badania. Musisz kształcić studentów, szkolić ich, ale taka dyskusja na uniwersytecie wraz z nowym reżimem wywołała niezadowolenie w społeczności akademickiej i znacznie to utrudniła. Od samego początku pojawiały się więc kontrowersje. W marcu 1982 roku przedstawiono plan utworzenia Uniwersytetu Rozwoju, który został zaprezentowany Ministrowi Edukacji. Wtedy rozpętało się piekło. Profesorowie, studenci, przedstawiciele organizacji społecznych – wszyscy wyszli na ulice. To były naprawdę ogromne protesty. Wiem o tym, ponieważ sama brałam w nich udział. Wszyscy się zaangażowaliśmy, bo nie chcieliśmy takiej rewolucji, do jakiej doszło na Kubie. Pragnęliśmy zmian, ale nie chcieliśmy rządu w kubańskim stylu, który nazywaliśmy stylem represyjnym. Protesty były brutalne; wszystko było pełne przemocy. Kilka osób zniknęło. Byli tam policjanci, było wojsko, bili nas. Wszystko było bardzo gwałtowne. 

W listopadzie 1982 roku przedstawiciele organizacji społecznych i profesorowie wystosowali list, w którym domagali się powrotu do demokracji. W świecie cywilnym nie było miejsca dla sił zbrojnych i militarności w ogóle. Autorzy listu żądali wyborów – wolnych i sprawiedliwych. Działania te poskutkowały jeszcze brutalniejszą przemocą. Już wówczas zabito wiele osób. Na początku października 1982, podczas protestów znów dotkliwie nas pobito. Robiono to w sposób jawny, bo w ogólnokrajowej telewizji przedstawiano nas jako element wywrotowy i kontrrewolucyjny. Wówczas dowódcy pomyśleli: „Cóż, zabiliśmy wiele osób, nikt nic nie powiedział, więc możemy zabić ich więcej”. A kiedy postanowili to zrobić 15 grudnia, to zabili 15 osób naraz. W porównaniu z niektórymi miejscami na świecie to wygląda jak nic, bo tam jednorazowo zabija się 100 czy 1000 osób. Ale kiedy mordujesz jednego człowieka każdego dnia albo jeśli codziennie zabijasz dwie osoby; jeśli co dzień kogoś uwięzisz, to może wyjść na to samo. Przemoc to jest przemoc. 

To, do czego dochodziło, to było uciszanie uniwersytetu. Tydzień po zabójstwach z 8 grudnia 1982 roku Uniwersytet Surinamski został zamknięty na dobre; uciszono go całkowicie. To jest jedna z najbardziej totalnych form represji – uciszanie, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Kiedy mówisz mi, że nic na ten temat nie słyszałeś, to wiesz co? Jesteś w dobrym towarzystwie. Mówię o tym w mediach społecznościowych. Mówię o tym w społeczności surinamskiej. Pytam ich: „Wiecie, co się stało? Wiecie co się stało?”. Oni patrzą na mnie, czasem dość zdezorientowani i nic nie rozumieją.  Zrozumienie tych relacji jest bardzo trudne. Ludzie zawsze sprzedawali ten kraj jako przyjacielską, lubiącą zabawę społeczność; sprzedawali Surinam jako bastion międzyetnicznej integracji. To nie jest prawda i jest to potwierdzone. Nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo lubiące zabawę. To znaczy, kiedy mówię o czymś taki, to mam na myśli mojego sąsiada, który jest z Polski i kocha tańczyć. Czy to znaczy, że jesteście społecznością lubiącą zabawę? Nie. 

F.R.: Zgadza się.

N.A.: Prawda? To jest największy błąd, jaki ludzie popełniają – patrzą, z jakiego społeczeństwa pochodzisz i na tej podstawie dokonują błędnej oceny. W naszym przypadku nie zauważono także, że naprawdę nie mieliśmy gdzie się podziać. Jest tylko jedna publikacja, która dotyczy tego problemu i jest ona z roku 1983. Autorka wyliczyła, że złożono ponad 2000 aplikacji o przyznanie statusu uchodźcy, z czego ostatecznie zaakceptowano jedynie 154 wnioski. Z tych 154 osób tylko 45 otrzymało status nieograniczony czasowo. Oznacza to, że wielu zmuszonych do emigracji studentów nie mogło kontynuować nauki. Wiele osób przyjeżdżało tutaj, do Niderlandów i przebywało nielegalnie, czasem przez dekadę i dłużej. Inni mieszkają w Stanach Zjednoczonych i wciąż nie mają statusu. Wielu studentów, w tym ja, pozostawało bez statusu przez niemal 10 lat. Od 1992 do 2004 nie mogłam podróżować.

F.R.: To naprawdę długi czas, ale teraz mieszkasz w Niderlandach, prawda?

N.A.: Tak, mieszkam w Niderlandach.

F.R.: Czy czujesz, że problem uciszania akademii już Cię nie dotyczy?

N.A.: Dotyczy mnie każdego dnia. Ze względu na pracę, którą podjęłam, od początku spotykałam się z wieloma przeszkodami. Opowiem Ci o jednej z nich. W parlamencie niderlandzkim działa ogromne archiwum. Poszłam tam kiedyś, a towarzyszył mi wówczas prawnik wyznaczony przez rząd. Siedziałam w pokoju i czekałam na zamówione dokumenty. Prawnik wrócił z małą broszurą. Kiedy zapytałam go, co to jest, odpowiedział: „To jest coś, co również możesz wykorzystać”. Wyjaśniłam mu, że nie tego potrzebuję i chciałam dowiedzieć się, gdzie są dokumenty, które zamawiałam. Musiałam podpisać umowę o poufności i nie mogłam użyć informacji zawartych w tych pismach, które miały pozostać utajnione przez kolejne 50 lat. Tam również znajdowały się dane dotyczące współpracy Niderlandów z armią surinamską podczas przewrotu w 1980 roku. Mieszkając w Niderlandach musiałam podjąć decyzję o wyjeździe do Belgii, żeby zrobić doktorat. Na szczęście jestem dość międzynarodową osobą i mogę pracować z każdym. Studiowałam w Rosji. Ya govoryu po-russki. To wszystko bardzo mi pomogło. Dzięki współczesnej globalności stworzyłam nowe sieci. W pewnym momencie musisz zrozumieć, że kiedy pojawia się jakaś bariera czy przeszkoda, to trzeba znaleźć nową sieć. Jest to jednak proces bardzo problematyczny i ryzykowny, a w dodatku czasochłonny, ale pracuję w tych trudnych warunkach. Dzięki Bogu, zwykłam powtarzać, dzięki Bogu, że mam te sieci. Przykładowo pewien dziennikarz śledczy dzięki mnie ujawnił aferę korupcyjną w Surinamie, ponieważ ja nie mogłam tego zrobić bezpośrednio. Przecież nie jestem dziennikarką. Trzeba to zawsze dobrze rozegrać. Umiem badać, umiem pisać, wiedziałam więc, jakie badania im zlecić. Tak właśnie pracuję. Mam jednak do czynienia z ciągłym niebezpieczeństwem. Numer telefonu stacjonarnego nie jest założony na moje nazwisko. Nie mam tabliczki z nazwiskiem na drzwiach mieszkania. Ono też nie jest na moje nazwisko. Muszę być bardzo ostrożna, ciągle muszę na siebie uważać. 

F.R.: W zupełności to rozumiem. Czemu zatem zdecydowałaś się mówić o sytuacji w Surinamie?

N.A.: Kiedy przykładowo słucham rozmów w SARze (Scholars At Risk), to zauważam, że mówi się tam o sytuacjach znanych, jawnych. Ale tak, jak powiedziałam wcześniej, jeśli zabijesz 1000 osób jednego dnia albo będziesz zabijał dwie osoby dziennie przez 40 lat, to skala będzie podobna; zamordujesz wielu ludzi. W 2016 zaczęliśmy liczyć ciała i odkryliśmy zatrważającą liczbę osób, które zaginęły lub które zamordowano czy w inny sposób pokrzywdzono. Sądzę, że nadszedł czas, żeby ludzie zrozumieli, jak działają pewne konflikty. Niektóre dzieją się na oczach świata i mają wielu światków, inne są natomiast ukryte, ale mimo to głęboko wpływają na codzienne życie ludzi. To, że ich nie dostrzegasz, nie oznacza, że się nie dzieją. Dochodzi do nich cały czas i to pod twoim nosem. To bardzo ważne, żeby lepiej rozumieć pułapki, jakie pojawiają się, kiedy myślimy o konfliktach. To właśnie dlatego zabrałam głos.  Musimy więcej myśleć o konfliktach i wytwarzać coraz lepszą wiedzę na ich temat. SAR i Inspireurope działają bardzo „wizualnie”. Przykładowo wszyscy teraz skupiają się na Afganistanie, bo to jest to, co widzą, o czym czytają, o czym słyszą. 

F.R.: To prawda.

N.A.: Ale przecież pierwsze osoby związane z akademią wyjechały z Afganistanu w 2000 roku. Wiem o tym, bo sama byłam w te działania zaangażowana. Większość intelektualistów afgańskich już dawno opuściła swój kraj. Co więc wy teraz robicie? Przekierowujecie wszystkie środki na pomoc dla Afganistanu? Przecież są badacze w Brazylii, którzy boją się o swoje życie. Podobnie jest w Chinach, ale o tym nie rozmawiamy, bo to jest politycznie delikatna kwestia. Nie rozmawiamy o społeczności akademickiej w Birmie, bo to równie trudny temat. Wysiłki i działania SARu są w dużej mierze chybione. W Szwecji zaproponowali, żeby przenieść badaczy z akademii do innych sektorów, ale to się nie wydarzy, to nie ma sensu. Ja sama musiałam próbować. Udało mi się zrobić doktorat. Cały czas piszę. Myślisz, że ktoś mnie zatrudnił? Nie, nikt mnie nie chciał, co oznacza, że nie mam dostępu do systemu finansowania, w którym są stosowane bardzo rygorystyczne kryteria. Badacze, którzy znaleźli się w kryzysie uchodźctwa, są zwykle surowo oceniani, a ludzie najczęściej nie zdają sobie sprawy, przez co oni przeszli i jak wyglądało ich życie. Poza tym samo bycie uchodźcą jest czymś bardzo osobistym. Ma to duży związek z życiem osobistym i tym, jak postrzegasz siebie jako człowieka. Jednak mimo wszystko jesteś oceniany za swoją pracę. Powiem ci, że naprawdę często nie uzyskiwałam dostępu do materiałów. Zawsze muszę szukać jakiegoś sposobu, żeby to zrobić. Pojechałam na Uniwersytet Duke’a i pracowałam tam naprawdę ciężko. To jednak było bardzo problematyczne, bo ucinano mi finansowanie i podlegałam szczególnym restrykcjom wizowym. W takich sytuacjach, nie możesz zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. To również jest rodzaj uciszania akademii. Tutaj w Niderlandach ludzie myślą, że znają Surinam ze względu na…

F.R.: …na powiązania kolonialne?

N.A.: Dokładnie, ze względu na powiązania kolonialne, ale to nie jest prawda. Kiedy chcesz to zmienić i napisać o pułapkach kolonialnego myślenia, wtedy słyszysz: „Nie, na to nie ma pieniędzy”. Dlatego musiałam wyjechać do Belgii, ponieważ Belgowie są bardziej doświadczeni w refleksji nad kolonializmem i jego pułapkami. Ludzie, z którymi tam współpracowałam, zajmowali się Kongiem i tego typu kwestiami. 

Zawsze jednak czujesz pewną barierę. Ona zawsze tam jest. Pokonywanie tych przeszkód jest naprawdę trudne. Musisz się bardzo skupić na tym, co chcesz zrobić. Dlatego ja zawsze koncentruję się na tym, co chcę osiągnąć, jak chcę o tym napisać. To jest spore wyzwanie, ale ja wciąż wierzę.

F.R.: To brzmi wspaniale. Myślę, że ta rozmowa była ważnym doświadczeniem i bardzo Ci za nią dziękuję. Uważam, że robisz niesamowite rzeczy i jesteś niezwykle odważna w swojej pracy. Naprawdę Ci za to dziękuję. 

 

Pliki do pobrania
pdf
Natascha Adama w rozmowie z Filipem Rybą